Urna
Urna z prochami zbiorów Biblioteki Narodowej spalonych w czasie II wojny światowej
We wrześniu 1939 roku 22 najcenniejsze rękopisy ze skarbca Narodowej Książnicy zostały ewakuowane z Polski i po długiej podróży trafiły do Kanady, gdzie bezpiecznie przetrwały II wojnę światową. Pozostałe rękopisy, a także starodruki, rysunki, ryciny, mapy, nuty i książki z kolekcji Biblioteki Narodowej w czasie okupacji Niemcy przenieśli do gmachu Biblioteki Ordynacji Krasińskich przy ul. Okólnik 9. W październiku 1944 roku po upadku powstania warszawskiego, pomimo podpisania układu pokojowego gwarantującego bezpieczeństwo polskim dobrom kultury, specjalne oddziały Wehrmachtu weszły z miotaczami ognia do gmachu Biblioteki Ordynacji Krasińskich i spaliły wszystkie znajdujące się tam zbiory.
Biblioteka Narodowa straciła co najmniej 39 tysięcy rękopisów, a zapewne znacznie więcej, nawet do 50 tysięcy, książek z XV–XVIII wieku ok. 80 tysięcy, książek z XIX–XX wieku – 100 tysięcy, a także 60 tysięcy rysunków i rycin, 25 tysięcy nut, 10 tysięcy map. To jedna z największych strat polskiej kultury w jej historii i jedna z największych strat piśmiennictwa w historii świata.
Zachowały się relacje bibliotekarzy, którzy w listopadzie 1944 roku przedzierając się przez gruzy Warszawy dotarli do zniszczonego gmachu Biblioteki Ordynacji Krasińskich. Tak opisał to prof. Bohdan Korzeniewski:
„Zejście do podziemi nie było zawalone gruzami. Dotarłem więc do lochu. Przy pierwszym spojrzeniu można było doznać oszałamiającej radości. Ależ – chciało się zawołać – zbiory ocalały! Leżały w grubych, różnych warstwach. Uderzał nawet jakiś porządek, którego nie zostawiliśmy maskując schron. Nie było ani blach, ani worków z piaskiem. Zwracał także uwagę znacznie niższy poziom pokładów. Woluminy nie przylegały już tak ciasno do sklepienia, jak wówczas, kiedyśmy je układali. Bliższe podejście odkrywało sekret tych zmian. Był ohydny. Przy dotknięciu warstwy równo ułożonych egzemplarzy już nawet nie rozpadały się, ale znikały. Zbiory zetlały doszczętnie w ogniu, który musiał je trawić wolno przez wiele dni. I nie było nawet trudno domyślić się, jak je zniszczono. Członkowie Brennkommando czy Vernichtungskommando albo jak tam jeszcze nazywano te organizacje państwa zbirów posiadali niewątpliwie rozległe doświadczenie fachowe. Nie zabrakło im również w pokonanej Warszawie czasu na wykonanie roboty. Wygarnęli książki spod stropu, oblali je benzyną i podpalili. Już ze stopą na gardle wypełniali wyrok zagłady wydany na sąsiedni naród. Mieściło się w nich obok ludobójstwa również książkobójstwo”.
Podobny opis znajdziemy u Tadeusza Makowieckiego: „Cisza. Wszystkie okna magazynu czarne i puste. A wiemy, że Biblioteka przetrwała powstanie. Schodzimy (buty grzęzną w popiele) do ogromnych piwnic. Musiały być podpalane każda oddzielnie, systematycznie. A tu zgromadzono największe skarby: rękopisy, starodruki, rysunki, ryciny, nuty, mapy, Biblioteka Załuskich [pierwsza polska Biblioteka Narodowa, największa biblioteka w Europie w XVIII w.], zbiory Stanisława Augusta, reszta zbiorów raperswilskich, archiwa Krasińskich, cimelia z wszystkich bibliotek Warszawy. Nic. Nic. […] Znów ręce opadają bezwładnie, jak wtedy przy okrutnych meldunkach strat bliskich. Bezsilni wleczemy się ciemnymi korytarzami piwnicznych suteren. W najgłębszej, wielkiej kotłowni, góra może stu skrzyń drewnianych – całkiem pustych (przygotowane do ewakuacji zbiorów). Ich jedynie Niemcy nie podpalili. Bo – po co? Stoimy oświetlając paru świeczkami sklepioną pieczarę. Wreszcie bierzemy puste skrzynie, pod dwóch każdą – przydadzą się w innych bibliotekach – i powoli ruszamy. Potykając się na gruzach, przechodząc po górach cegły na wysokości I piętra, idziemy przez ulicę w milczeniu – kondukt niosący 10 długich, drewnianych skrzyń – pustych, nawet bez prochów”.
W przezroczystej urnie, w której bibliotekarze umieścili popioły najcenniejszych kolekcji Biblioteki Narodowej, można dostrzec jeszcze kształty woluminów rękopisów i książek drukowanych. Nikt ich nigdy nie przeczyta.